Na dwoje babka wróżyła…
Zatrzymanie się na obiad w malutkiej miejscowości zawsze obarczone jest pewną dozą niewiadomej. Albo zjemy smaczny domowy obiad, albo niesmak będziemy musieli maskować miętówką.
Niestety w przypadku Restauracja Świtezianka nie pomoże nawet cała sterta miętówek. Źle wróżył już unoszący się lokalu aromat stęchlizny, doprawiony szczyptą mokrej szmaty do podłogi. Wystrój rodem z PRL’u, choć knajpa szczyci się na szyldzie 1996 rokiem założenia. Później było już tylko gorzej…
🚫 Ugotowanie ziemniaków i odrobiny kaszy na wodzie nie uprawnia jeszcze do nazwania takiej zupy krupnikiem.
🚫 Schabowy rozbity na milimetr, pogrubiony panierką, usmażony na starym oleju i rzucony na zdębiałe ziemniaki to wstyd i hańba dla przygotowującej go kucharki. Ciekawe czy miałaby śmiałość się podać coś takiego własnemu mężowi na obiad. Surówki nie odważyłem się nawet spróbować.
Wyszedłem zniesmaczony i nadal głodny, dlatego zaraz po powrocie na zimowisko postanowiłem zatrzeć złe wspomnienia przygotowaną własnoręcznie solidną porcją pieczonego boczku 🥩
✔️ sól ➕ pieprz ➕ majeranek ➕ czosnek ➕ rozgrzany do 180 〰️ stopni piekarnik ➕ niecałe 120 minut 🕑 i mamy idealną zakąskę pod kieliszeczek mocniejszego alkoholu na ukojenie nerwów, po wizycie w Świteziance.
⭐️
⭐️⭐️
⭐️⭐️⭐️