W jesieni mu do twarzy. S6 C5
W jesieni mu do twarzy. S6 C5
Posiadam go już prawie rok, kiedy sobie to uświadomiłem, popadłem w lekką konsternację, i zacząłem się zastanawiać dlaczego wcześniej nie wyjechałem nim na test drive. Aby nadrobić zaległości przez 7 dni dokręciłem mu 2500 km po mazowieckich, warmińsko-mazurskich i kujawsko-pomorskich drogach.
Kiedy na wyświetlaczu pojawiła się magiczna sekwencja 111 111 kilometrów, stwierdziłem, że czas wracać do domu 🙂
Oczywiście zanim wybrałem się w drogę #S6 przeszło kompleksowy przegląd z wymianą rozrządu i wszelkich płynów ustrojowych włącznie. C5 pochodzi jeszcze z czasów, kiedy producent zalecał wymianę oleju w automatycznej skrzyni co 60 000 km, a nie wmawiał, jakoby miałby nam ten olej służyć dzielnie przez całe życie samochodu. Coś tam wspólnie z Auto Hornet poprawiliśmy jeszcze w zawieszeniu, ustawiliśmy zbieżność, Kuba kopnął go w koło na szczęście i uznaliśmy wspólnie, że jest gotowe na czekające go wyzwanie. Po raz pierwszy postanowiłem wypróbować opony określane potocznie jako wielosezonowe. Zimą w Alpy raczej się nim nie wybiorę, a wyposażanie go w dwa komplety opon uznałem za bezsensowne. Stare dobre #quattro powinno dać sobie bez problemu radę nawet kiedy przyprószy śnieg, a czy moja nowa idea była dobrym pomysłem, przekonam się już niebawem, ponoć zima planuje jak co roku zaskoczyć drogowców.
250 kW (340 KM) wykrzesano z pojemności 4172 cm³ bez pomocy sprężarek, czy kompresorów. I o ile w C6 pod maską znalazło się wolnossące V10, w C7 V8 bi-turbo, to obawiam się, że najnowsza odsłona eski zostanie wykastrowana przynajmniej z dwóch cylindrów. Jeżeli dodamy do tego zasłyszaną przeze mnie plotkę, jakoby #Audi planowało w ramach opacznie rozumianej ekologii rozstać się z torsenem i zastąpić go w każdym modelu patentem opartym na haldexie, to sami odpowiedzcie sobie na pytanie dokąd to wszystko zmierza.
16 lat, bo tyle dokładnie liczy sobie wiosen mój dziarski dziadek, to w motoryzacji wieczność. Produkowano ten model w latach 1999-2003, kiedy C5 schodziło ze sceny, opisywany tu wcześniej niebieski smerf (S4 B7) miał dopiero rok później na nią wejść. Ze względu na mój wzrost wygodniej mi oczywiście w C5 niż B7 i porównując te dwa modele muszę przyznać, że B7 jest bardziej nerwowe i jakby ostrzejsze. Nie żeby C5’tka była ślamazarą, ale siedząc w B7 mam wrażenie, że ona mnie ciągle pyta – to kogo teraz zjemy na drodze?
Dziadek przyspiesza dziarsko, 6,5 s do 100 km/h przy automatycznej skrzyni biegów to nawet dziś jest całkiem przyzwoity wynik. Lubi prędkość i dobrze ją znosi, przelotowa na poziomie 180 km/h nie robi na nim większego wrażenia. Wewnątrz jest cicho i przyjemnie, spasowanie elementów nie dokucza nawet po wielu latach od opuszczenia przez niego fabryki. Zaskoczyła mnie też jak na razie pozytywnie wielosezonowa opona, mimo dość dziwnego bieżnika jest cicha i jak na razie świetnie klei się do drogi. V8 uroczo pomrukuje spod maski, wszystko wskazuje na to, że się z dziadkiem polubimy.
Czy to auto ma zadatki na przyszłego klasyka? Moim skromnym zdaniem tak. Uważam wręcz, że za kolejna dekadę będzie nawet kultowe. Dlaczego? Ponieważ ma pod maską coś, czego dzisiejsze pokolenia mogą już niebawem nigdy nie uświadczyć w swoich samochodach, a mianowicie ośmiocylindrowy silnik spalinowy. W dobie galopującej elektryfikacji miast i wsi, już sam fakt posiadania urządzenia zasilanego etyliną może być traktowany jako ekstrawagancja.
Ale, ale… czym byłaby wycieczka, gdybym po drodze nie wrzucił czegoś na ruszt 🍽️ U zbiegu dróg 541 i 538, nieopodal osady o dźwięcznej nazwie #Miesiączkowo w warmińsko-mazurskim, czyli jak to mam w zwyczaju mawiać pośrodku zupełnie niczego, znajdziecie przepięknie zrewitalizowany Pałac Mortęgi Hotel & SPA. Koniecznie zabierzcie ze sobą dzieci, będą wniebowzięte. Czego tam w obejściu nie ma, kury, kaczki, pawie, strusie, alpaki, kozy, konie, kucyki, barany i chrapiąca świnia! Nie żartuję, w jednej ze stajni zakopana w sianie leży świnia, śpi i chrapie! Już tylko dla samego faktu zobaczenia za własne oczy chrapiącej świnki warto tam pojechać 😀Przejdźmy jednak do clou, czyli serwowanej tam kuchni. I tutaj mam pewien kłopot z wystawieniem oceny, gdyż wydawane potrawy są na różnym poziomie. I tak, po bardzo przeciętnym tatarze dostałem bardzo dobre nóżki i rewelacyjną, aromatyczną, bajkową wręcz zupę grzybową. Chwilę później delektowałem się fantastycznym schabowym z kostką (mam nadzieję, że nie z tej uroczo chrapiącej spotkanej wcześniej świnki), idealnie usmażonym, podanym z genialną kapustką, żeby już za moment dostać przesuszoną nieco kaczuszkę, w której jedyne co mogłem docenić, to frytki z pietruszki. Jedyną zaletą zaserwowanego mi zaraz po kaczce okonia było to, że dobrze wyglądał na talerzu, ale nie smakował mi zupełnie. Aż tu na koniec genialny deser! Sami zatem widzicie, że mam nie lada dylemat. Miejsce jest na pewno warte polecenia i po chwili namysłu namawiam Was do jego odwiedzenia, abyście mogli wyrobić sobie własne zdanie. Myślę, że nie uznacie spędzonego tam czasu za stracony.
Dziadka przed sesją umyła, odkurzyła, dywany wytrzepała i woskiem natarła ekipa Smart Detailing. Lubię patrzeć jak pięknie „kropelkuje” teraz woda na nadwoziu 😍
🔙⛽🔜