Uwaga ! Wysokie napięcie !
Pierwsze wrażenie jak wiadomo można zrobić tylko raz. A to, w przypadku e-trona nie wypada źle. Jest większy od Q5 i mniejszy od Q7. Przez co jego bryła jest miła dla oka. Dzięki uprzejmości Rowiński – Wajdemajer, ASO Audi miałem okazję zaprzyjaźnić się z elektryczną przyszłością motoryzacji. To, że zbliża się apokalipsa na silniki spalinowe jest już pewne. Otwarte pozostaje co najwyżej pytanie jak długo benzyniaki i diesle będą w stanie bronić się w okopach.
408 KM ▪️ 300 kW ▪️ 664 N·m ▪️ 5,7 s 0-100 km/h ▪️ V-max 200 km/h ▪️ Pojemność baterii 95 kWh ▪️ 2565 kg masy własnej ▪️ 3130 kg DMC ▪️ Quattro▪️ zasięg … o tym w dalszej części tekstu ▪️ czas ładowania 25 minut jeśli akurat ktoś ma pod ręką stację ładowania 150 kW. Jeśli 50 kW to czas wyniesie 80 minut. Pełne naładowanie z gniazdka 230V w domu zajmie już dwa dni ▪️
We wnętrzu ład i porządek, jak to w Audi. Wszystko jest na swoim miejscu. Dokładnie tam gdzie w Audi być powinno. Nikt nie będzie się czuł zagubiony. Kabina jest przestronna, ilość miejsca w drugim rzędzie akceptowalna. Wciskam zatem start i w drogę.
Auto rusza bezszelestnie. Gdyby wyeliminować odgłos toczenia się opon byłoby całkowicie niewykrywalne dla ucha. Skojarzenie z trolejbusem nasuwa się samo. Kto jeszcze pamięta trolejbusy? Autobusy na prąd można chyba nazwać prekursorami elektrycznych samochodów.
E-tron jest ciężki. Co naprawdę czuć. Proszę nie mylić z ociężałym. Ja i on ważymy razem 2700 kg, a grawitacja robi wszystko, abyśmy o tym nie zapomnieli. Pneumatyka ma w tym aucie co dźwigać i co robić. Nie jest tak wydajna jak w Q8, ale daje sobie jakoś radę, co na pewno poprawia komfort podróżowania. Silnik elektryczny potrafi wykrzesać z siebie 664 N·m (dostępne bez zbędnej zwłoki) & 408 KM w (trybie boost) i poradzić sobie z tą masą. Ale wrażenie ciężkości nie opuściło mnie ani na chwilę. Auto katapultuje się do pierwszych 100 km/h poniżej 6 sekund, co biorąc pod uwagę wagę jest wynikiem bardzo zadowalającym. W obawie o kondycję baterii prędkość maksymalną ograniczono do 200 km/h. Zachodziłem w głowę do czego mogą służyć w samochodzie z jednym przełożeniem do przodu i jednym do tyłu łopatki przy kierownicy. Otóż minus służy do zabawy w odzyskiwanie prądu i „hamowania” silnikiem. Plus jest całkowicie zbyteczny i może być co najwyżej dekoracją. Zaletą silnika elektrycznego jest również błoga cisza panująca w kabinie. Można się nią rozkoszować, ale tylko do pewnego momentu. Od pewnej prędkości słychać bowiem ni to świst, ni gwizd generowany przez napęd. Nie jest to oczywiście hurgot znany choćby z tramwajów pieszczotliwie zwanych „parówkami”. Bardziej przypomina irytującego komara latającego nam koło ucha. Częstotliwość na której jest emitowany jest niestety irytująca i nie zagłusza jej sącząca się z głośników muzyka.
Zasięg to magiczne słowo klucz w przypadku elektryków. Producent deklaruje, że e-tron jest w stanie przeturlać się przy w pełni naładowanym akumulatorze minimum 357 kilometrów, a przy ultra ecodrivingu nawet 417 km. Powiem tak. W mieście prądu nam na pewno nie zabraknie, bo mało kto wykręca dziennie powyżej 300 kilometrów. Nieco gorzej będzie gdy wybierzemy się np. z Warszawy do Zakopanego. Decydując się na zakup samochodu elektrycznego musimy całkowicie zmienić swoją filozofię życiową. Pierwszym i najważniejszym punktem będzie wmówienie sobie, że już się nam nigdzie nie spieszy. Umawiając się ze znajomymi na wakacje, trzeba ich uprzedzić, że przyjedziemy jak już kiedyś dojedziemy. Wcale niewkluczone, że jak już dojedziemy, to oni akurat będą się szykować do powrotu z wywczasu. Ładowanie baterii to nie jest niestety to samo co 10 minutowa wizyta na stacji po paliwo. No dobra, niech nawet będzie 15 minutowa, z odwiedzinami w WC i konsumpcją dwóch chemicznych parówek, w równie chemicznych bułkach, nazywanych dla niepoznaki hot dogami. Szybkich ładowarek w naszej pięknej krainie jest jak na lekarstwo. A i sam proces do najkrótszych nie należy. Gdyby tak na każdej stacji zagościł gruby kabelek oferujący moc 150 kW sprawa nie byłaby może tak beznadziejna jak obecnie. 25 – 30 minut na pełne naładowanie baterii jest całkowicie do zaakceptowania. 1,5 h na każde „tankowanie” wywraca każdą podróż do góry nogami. I to tylko w przypadku kiedy akurat kabelek będzie wolny. Jeśli przyjdzie nam poczekać na zwolnienie miejsca, przyda się wtedy na pewno śpiwór i termos z herbatą. Osobiście w deklarowane 417 kilometrów zasięgu nie wierzę. Bezpiecznie będzie założyć, że 300 przy wietrze od rufy przejedziemy.
Dawno, dawno temu przy drogach czyhali na podróżnych zbóje. Mieli maczugi, czy tam inne zbójeckie środki perswazji. Opornych zdzielili po głowie i uciekali z sakiewką. Czasy się zmieniły, ale zbóje bynajmniej nie wyginęli. Zmienił się tylko zbójecki warsztat. Teraz przy traktach czyha na podróżnych w elektrycznych samochodach GreenWay. Nie rabuje już sakiewek, tylko napada na karty kredytowe. I nie maczugą, a stawkami za prąd. 2,19 zł za 1 kWh + 0,40 zł za każdą minutę doliczaną po upływie 45 minuty ładowania to moim zdaniem stawki rozbójnicze. Nie mające nic wspólnego ze wspieraniem elektromobilności. Ja oczywiście rozumiem, że jest to firma prywatna, a budowa sieci nie należy do najtańszych. Jednak nie każda firma prywatna może liczyć na rzekę pieniędzy z Unii wpierającą jej działalność. Drugim graczem na rynku stara się zostać LOTOS Niebieski Szlak. Ponoć korzystając z ich ładowarek da się już dojechać z Warszawy do Gdańska. Chwilowo usługa jest bezpłatna, ciekaw jestem stawek komercyjnych po uruchomieniu płatnego serwisu. Liczę, że bliżej im będzie do Janosika, niż złego rozbójnika.
Czas porozmawiać o ekologii, Czy naprawdę samochód elektryczny jest ekologiczny? Śmiem wątpić. A to dlatego, że akumulatory nie rosną w kopczykach niczym szparagi. Ani nie są zrywane z drzew. Produkcja baterii z ekologią ma raczej niewiele wspólnego. Nie mówiąc o ich późniejszej utylizacji. Ponoć ślad węglowy użytkowanego przez 25 lat diesla jest mniejszy niż samochodu elektrycznego. Jedyny i chyba niezaprzeczalny plus to brak emisji spalin, co w naszych zasmrodzonych miastach nie jest bez znaczenia. Aha, byłbym zapomniał. Elektrykiem możemy poruszać się po buspasach i parkować za free w płatnej strefie.
Podsumowując uważam e-trona za najładniejszego SUV’a ze stajni Audi. Ma świetne proporcje. Czy kupię sobie samochód elektryczny? Tak. Ale dopiero wtedy, gdy pojawi się na rynku auto o realnym, a nie obiecywanym na papierze zasięgu przekraczającym 500 kilometrów. Wtedy rozbiję świnkę skarbonkę i ustawię się grzecznie po nie w kolejce. Jeśli wierzyć plotkom, ich wysyp ma nastąpić już niebawem. Do tego czasu będę się poruszał starymi dobrymi spalinówkami, delektując się przy każdym tankowaniu zapachem benzyny.
🔙⛽️🔜