Corrado VR6

Corrado VR6

Zupełnym przypadkiem spełniłem jedno z moich motoryzacyjnych marzeń. Zostałem właścicielem Corrado VR6 ze 190 konną jednostką napędową o pojemności 2.9 litra. Na początku lat ’90 dałbym się pokroić żywcem i posypać rany solą za możliwość posiadania takiego auta. Zdjęcia z domu aukcyjnego są tak podłej jakości, że aż postanowiłem okrasić posta katalogową fotką, czekam na ciut lepsze ujęcia z parkingu portowego. Moja nowa maskotka pochodzi z sieci dealerskiej, przejechała ledwie 30 031 km i mam zamiar zadawać nią szyku na wiosennych i letnich spotach Youngtimer Warsaw. Nie „upocę” się w nim w ciepłe dni, gdyż jest na pokładzie klimatyzacja, a o komfort poruszania się w warszawskich korkach zadba automatyczna skrzynia biegów. Jestem w motoryzacyjnym niebie 😁

VW sroce spod ogona nie wypadł też potrafi budzić emocje i to nie mniejsze niż inne marki (np. Alfy  ), jeden z kolegów ma chyba do mnie zadrę poszło o Golfa, też VR’a… przestał dzwonić i nic do mnie nie pisze… naprawdę zupełnie nic, nawet bodaj jednego mema z gołymi cyckami, a sprawdzam telefon co minut pięć i trzymam go wysoko nad głową, żeby ani na moment zasięgu nie stracił (nie pozdrawiam w tym momencie operatora Play, z miesiąca na miesiąc jest coraz gorzej i to nie tylko jeśli chodzi o jakość połączeń, ale także o tragiczną wręcz prędkość przesyłania danych. Pocztowy gołąb prędzej dostarczy wiadomość, niż mail wysłany za waszym pośrednictwem).vDrogi M. (nie mylić z szefem wywiadu #MI6 i zwierzchnikiem James Bond 007), tych swetrów na świecie wystarczy i dla Ciebie i dla mnie… cierpliwości 

Ale, ale… czym byłby mój pościk, gdybym nie pochwalił się odkryciem nowego kulinarnego adresu na mojej motoryzacyjnej mapie miejsc godnych plecenia głodnym  ThaiStreet to gastronomiczne niebo w gębie!!! Zupa #TomYum – misa pełna obfitości o smaku niemal niebiańskiej ambrozji, nie żałują w niej krewetek, ośmiornicy i innych owoców morza. Pierożki #krewetka #kolendra #imbir łykałem jak głodny bocian żaby. #Wołowina z makaronem udon oraz jajkiem to kolejny żelazny punkt operacji „pełny bak”. Warto też zapytać co serwują akurat spoza karty, ja zaryzykowałem i nie żałowałem. Nie mam pojęcia jak danie się nazywało, ale smakowało wybornie. Przed deserem skapitulowałem i dlatego nie wiem jak smakuje ta piękna beza, ale mam mocne postanowienie, że jeszcze tam wrócę. Jest też łyżka dziegciu w tej laurce w postaci parkingu, a właściwie to jego braku. To niestety bolączka całego „miasteczka” Wilanów, miejsc do zaparkowania jest tyle co kot napłakał. Po kilku rundach i siarczystych klątwach udaje się znaleźć szparę pomiędzy zakazem zatrzymywania z groźbą odholowania, a słupkiem, która mieści #W124 co pozwala ochoczo „klapersonować” z buta do knajpki, ale wierzcie mi, że warto tam odbyć nawet bardzo długi spacer.

Smacznego!

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *